Widzę, że Pani się nudzi. Skoro w zasadzie i tak jesteśmy skazani na własne towarzystwo, mogę postarać się umilić Pani czas. Na przykład opowiadając historię. Lubi je Pani? Proszę nie odpowiadać, jedną z magii pociągu jest to, że ludzie dzielą ze sobą maleńką część swego życia i może przez to wspólne oddychanie, albo nagłe poczucie samotności, na ułamek sekundy stają się sobie bliżsi niż z kimkolwiek innym, a jednak wysiadają nie wiedząc nic o towarzyszu podróży. Gdyby udzieliła mi Pani teraz tej informacji, równie dobrze moglibyśmy siedzieć w kolejce do lekarza, czyż nie?
Historia wydarzyła się dawno temu. Byłem wówczas małym chłopcem, lecz wystarczająco dużym i bystrym, by rozumieć i dokładnie analizować otaczający świat. Mieszkałem z rodzicami na przedmieściu, niewielki dom wciśnięty pomiędzy inne takie same budynki, zwykła szeregówka. Dla dzieciaka to świetna sprawa, szczególnie gdy w sąsiedztwie znajdzie się rówieśników. Rozumie Pani? Cały dzień można było spędzić na zewnątrz, budować bazy, zimą biegać na górkę, by zjeżdżać na sankach. Słowo nuda nie występuje wówczas w słowniku. Podczas deszczu? Wtedy można spotkać się u kogoś, kto ma w ogródku szopę, taką małą, na narzędzia. Coś jak zastępcza baza. Tak, zdecydowanie rówieśnicy w sąsiedztwie to duże szczęście. Ja go nie posiadałem. Razem z rodzicami byliśmy najmłodsi na całym osiedlu. Należało ono do tych spokojnych, z panującą dookoła niczym niezmąconą ciszą, starszymi ludźmi przesiadującymi na ławeczkach przed domem. Człowiek aż odnosił wrażenie, iż całość pomału się rozpada, gnije z każdym umierającym członkiem szarej społeczności. Kiedy siadywałem wieczorem przy oknie i obserwowałem ulicę, wydawało mi się, że słyszę brzęczenie much, ich całej ciemnej masy unoszącej się nad nami. Widok gwiazd naprawdę potrafi działać uspokajająco.
Jedynym towarzyszem mych zabaw był tata. Cały dzień wyczekiwałem jego powrotu z pracy. Jedliśmy wtedy obiadokolację, nawiasem mówiąc rodzice mieli tu pole do popisu, jeśli chodzi o zmuszanie do jedzenia, i gdy wszystkie talerze były puste, szliśmy z tatą się bawić. Latem, kiedy było jeszcze jasno szliśmy na zewnątrz grać w piłkę, puszczać latawce, natomiast w pozostałe ciemne wieczory przesiadywaliśmy w domu. Budowaliśmy tory, robiliśmy wyścigi, bawiliśmy się w superbohaterów. Mój tata posiadał niezwykłą wyobraźnię i talent do opowiadania historii. W jednej chwili byliśmy kosmonautami, by później galopować przez równiny. Mama czasami siadała i nam się przyglądała. Śmiała się często i wytykała tacie błędy w opowieści, ale jak dla mnie ona po prostu się nie znała. To był nasz, męski świat.
„Synu, mama czasami nas nie rozumie. Jest kobietą i nie przemierzała prerii jako kowboj, ale właśnie dlatego musimy jej strzec i bronić. To nasze zadanie jako rycerzy.” mówił, gdy zarzucałem jej brak wiedzy na temat męskiego świata.
Uważałem tatę za superbohatera, herosa. Wymyśliłem, że tak naprawdę nie jeździ do pracy, tylko na tajne misje i któregoś dnia, gdy dorosnę zabierze mnie ze sobą. Wyobrażałem sobie, jak łapiemy złoczyńców, zapobiegamy ogólnoświatowej katastrofie. Tak, zdecydowanie był moim bohaterem, zresztą chyba każdy chłopiec tak traktuje swojego ojca.
Przepraszam, już doprowadzam się do porządku. Czy umarł? Tak, już dawno.
Wracając do mojej historii, nie chodziłem do szkoły, bo miałem za mało lat. Rodzice nie posłali mnie do przedszkola, ponieważ mama i tak zajmowała się domem, więc jednocześnie byłem pod jej opieką. Względy finansowe na pewno odgrywały tu także pewną rolę. Od rana do powrotu taty z pracy musiałem bawić się sam. Czasami, gdy już nie mogłem usiedzieć czekając na niego i minuty dłużyły mi się niemiłosiernie, wdrapywałem mu się potem na kolana i prosiłem, by następnego dnia został ze mną. Pewnego razu wrócił później niż zwykle.
„Mam dla ciebie niespodziankę” powiedział.
Uśmiechnął się i wyszedł na zewnątrz, a ja wybiegłem za nim. Podał mi dziwny przedmiot. Była to proca, taka zwyczajna, zrobiona z kijka i kawałka gumy, ale dla dzieciaka- wydawała się fantastyczna. Tata nauczył mnie strzelać z zastrzeżeniem, abym nie celował w dom, ludzi i nie daj Boże mówił mamie. Fakt, że z zabawką wiązała się wspólna tajemnica, sprawiał, iż stała się ona czymś nadzwyczajnym. Chowałem się za płotem okalającym mały ogród koło domu i wystrzeliwałem kolejne kamyki. Był tam zapuszczony teren z paroma drzewami i dziurawym chodnikiem.
Niespodzianka taty sprawiła mi wiele radości, jednak czasami wszystko układa się nie po naszej myśli. Podczas jednej z zabaw na pobliskim drzewie przysiadł gołąb. Obserwowałem go przez chwilę. „To tajny szpieg” pomyślałem i wycelowałem w niego kamieniem. O dziwo, trafiłem i ku mojemu przerażeniu, ptak spadł z gałęzi prosto na kamienną płytę. Trzęsąc się, podszedłem i dźgnąłem go lekko palcem. Nie poruszył się. Stałem tak nad nim z rozdziawioną buzią, kompletnie nie wiedząc co zrobić. Przypomniały mi się wszystkie filmy, które oglądali rodzice. O przestępcach trafiających na wiele lat do więzienia za morderstwo. Uciekłem jak najprędzej, a procę schowałem w szafie. Przez kilka dni nie opuszczałem domu, wyglądając co chwila przez okno i podskakując na każdy dzwonek do drzwi. „Przyjdą i mnie aresztują. Zamkną w ciemnej celi.” Wyobraźnia podsyłała mi przeróżne obrazy tortur, jakim miałem być poddawany za popełnioną zbrodnię. Pani się śmieje, byłem tylko dzieckiem i trząsłem się ze strachu. Doszło do tego, że nie mogłem spać w nocy. Ciągle śniły mi się same koszmary. Pewnego razu musiałem bardzo krzyczeć, bo przyszła mama. Cały zapłakany, spytałem jej, czy gdybym popełnił jakieś przestępstwo, to zamknięto by mnie w celi. Mama znieruchomiała i popatrzyła mi prosto w oczy. „Syneczku, małych dzieci się nie więzi”. Spytałem dlaczego. Wyjaśniła mi, że za dzieci odpowiadają rodzice i to oni ponoszą odpowiedzialność, dlatego lepiej żebym nie popełniał przestępstw. Zmierzwiła mi włosy i nakazała spać. Na początku odetchnąłem wiedząc, że nie zostanę skazany na więzienie. Jednakże w tym samym momencie uświadomiłem sobie, iż przecież mogą zamknąć w nim mamę lub tatę! Ostatecznie doszedłem do wniosku, że chyba o sprawie zapomniano, bo policja już dawno powinna przyjść. W ten oto sposób moje lęki zniknęły. Życie wróciło do swego rytmu, a ja wkrótce zapomniałem o całej sprawie. Do czasu…
Pewnego dnia siedzieliśmy przy kolacji gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama wstała otworzyć, nakazując tacie dalej jeść. Usłyszeliśmy otwieranie drzwi i czyjś głos. Nagle mama krzyknęła. Zeskoczyłem z krzesła, gotowy bronić jej jako rycerz z opowieści taty. Kiedy dotarłem do niej spostrzegłem dwóch umundurowanych mężczyzn. Stanąłem jak wryty. Łzy zaczęły kapać mi po policzkach i w krótkim momencie rozpłakałem się na dobre.
W tym czasie zabrano mojego tatę. Nie opierał się bardzo, czułem jak mnie przytula i szepcze, bym opiekował się mamą. Płakałem bardzo długo, waliłem pięściami w zamknięte za tatą drzwi. W końcu mama zaprowadziła mnie do pokoju i posadziła sobie na kolanach. Tuliła, całowała po głowie. Na czole czułem coś mokrego, pewnie jej łzy. Próbowała mnie uspokoić. Kiedy cały fioletowy i dygoczący w końcu nabrałem powietrza, spojrzałem na nią. Była cała blada, jeśli nie liczyć zaczerwienionych oczu i smutna. Przeraźliwie, dojmująco zrozpaczona. Wystraszyłem się, że zaczęła podejrzewać u taty jakieś przewinienie, więc wyznałem jej prawdę o procy i zabitym gołębiu.
„Mamusiu, to ja jestem zabójcą. Nie chciałem… Tata mówił… Jestem zabójcą gołębia” płakałem.
Mama spojrzała na mnie i przez chwilę odniosłem wrażenie, że naprawdę zaczyna obwiniać swego syna za aresztowanie jej męża. Nie zapomnę jaki miała wyraz twarzy w tamtej chwili. Była gotowa uwierzyć, że to zabójstwo gołębia spowodowało skazanie jej męża. Proszę, niech Pani tak na mnie nie patrzy. Rozumiem ją. Całkowicie. Z nadzieją często wiąże się pewna irracjonalność.
To byłby koniec historii, udało mi się zdążyć ją opowiedzieć, zaraz wysiadam. Dobrze, że pociąg jest punktualnie, w więzieniu pilnują godzin odwiedzania.
Tak, idę odwiedzić ojca. Umarł? Bo widzi Pani… W tamtym momencie. Nie gdy go aresztowali, ale później, kiedy dowiedziałem się dlaczego go uwięziono. W tamtym momencie umarł mój bohater.