Może to nie był dom,
tylko złota klatka,
w której nikt nie powie,
jak się znalazła.
Zwabiły ją okruchy
szczęścia ulotnego,
przestał martwić ból
serca ściśniętego.
Może wpatrzona w ręce,
które karmią,
nie dostrzegała drzwiczek
otwartych na darmo.
Nie zauważała jak
wstrzymuje oddech,
zbyt skupiona na tym,
żeby nigdzie nie odszedł.
Może nie dostrzegła,
że przyczyna jej wzrostu
nie leży w tych ramionach,
lecz w ciepłym deszczu.
Pączek nabrzmiewał
i nabierał koloru,
by po lekcji zimy
móc wznieść się ku słońcu.